niedziela, 19 lipca 2015


"Nie wolno przekreślać nikogo z rodziny,niezależnie od tego,jak ten ktoś się o to stara.Nie ważne,jak bardzo cię nienawidzą,jak cię zawstydzają albo po prostu nie doceniają twojego geniuszu,mimo że wynalazłeś internet..." 

Rick Riordan- Morze Potworów

<Anastasia > 
Jestem już zmęczona tą nieustanną ucieczką. Ani dnia spokoju.W ustach nie miałam nic od jakiś dwóch dni. Mam tyle ran,że ledwo trzymam się na nogach. Nie wytrzymamy już długo. Żadna z nas. Ali stara się nie pokazywać mi, że robi się beznadziejnie, ale odkąd moje umiejętności zaczęły się uaktywniać jest tylko gorzej i gorzej.Zapach mojej krwi w połączeniu z zapachem krwi Alison jest wystarczająco silny by wyczuły nas potwory w promieniu jakiś stu mil.Nasz cel? Przeżyć, uciec. Kiedyś spotkałyśmy chłopaka, który był taki jak my i zmierzał do miejsca zwanego Obóz Herosów. Mówił, że tam byłybyśmy bezpieczne. Podróżował z nami przez jakiś czas a potem zniknął i już nigdy się nie pojawił.Zniknął nie pozostawiając nam żadnych wskazówek jak trafić do tego całego obozu. Od kilku dni podróżujemy w kierunku Nowego Yorku. Nie wiem po co, ale wiem że Clary ma ostatnio bzika na punkcie tego kierunku, nie możemy nawet na chwilkę go zmienić, bo zaczyna panikować i się wściekać. A gdy jest wściekła jej zazwyczaj niebiesko-zielone oczy stają się przerażająco czarne, tak samo zresztą jak jej blond włosy.Wokół niej roztacza się wtedy mrok.Mrok tak straszny,że wolę się trzymać z daleka.Kiedyś przebywałyśmy na jednej z wysp w pobliżu Grecji gdzie zaatakowały nas uskrzydlone staruchy z wężami zamiast włosów i przekrwionymi oczami, gdy zobaczyły przemienioną Alison szybko cofnęły się i odfrunęły.To była jej najgorsza przemiana, mrok wyczuwalny był na odległość co najmniej trzech mil, bezchmurne niebo nagle zamieniło się w burzowe chmury, a czarne włosy i oczy przerażały swą surowością, nienawiścią i chęcią odwetu. Czasem nawet myślę, że to coś znaczy, że to może być jakaś klątwa, albo...albo Ali jest córką któregoś z bogów rozsiewających wokoło mrok.Przypuszczalnie Hadesa, lub ewentualnie Aresa.


Kiedy uciekłyśmy z domu miałam trzy latka.Mimo tego, że teraz martwimy się o przeżycie każdego kolejnego dnia cieszę się, że Clary podjęła decyzję o odejściu i zabrała mnie ze sobą choć byłam malutka.Wciąż pamiętam jakie piekło robiła nam w domu nasza matka. Pamiętam szloch i krew na każdym możliwym fragmencie wiecznie bladego ciała Ali.Pamiętam nieustające krzyki, alkohol w rękach matki, nienawiść w jej oczach i pogardę w głosie gdy tylko zwracała się do nas. Nie mam wątpliwości co do tego, że nienawidziła nas. Nienawidziła nas choćby z tego powodu, że nasi ojcowie odeszli od niej i zostawili dwa bachory pod jej beznadziejną opieką.No cóż sama jest sobie winna.Nikt nie kazał jej zakochiwać się w bogach i mieć z nimi dzieci.


-Jest..-Mruknęła cicho Alison, kiedy weszłyśmy na Manhattan.
-Co jest?-Spytałam rozglądając się wokół, ale zobaczyłam tylko kilkoro dzieci bawiących się radośnie w parku i mnóstwo taksówek jeżdżących w tę i z powrotem po ruchliwej Nowojorskiej ulicy.
-Jesteśmy już niedaleko domu, Ana. Już niedługo będziemy bezpieczne. Obiecuje.- Uklękła przede mną i mocno przytuliła. Nie zdarzało się to zbyt często, ponieważ rzadko kiedy miałyśmy  chwilę spokoju.
-Ali..Nie uważasz, że jest zbyt spokojnie?Już długo nie widziałyśmy żadnych potworów.Co to może znaczyć, jak myślisz?
-Myślę, że powinnyśmy się cieszyć z tego, że nic nie próbuje nas zjeść na przystawkę chociaż raz w roku.
-A ja myślę, że to dziwne.
-Czemu?-Spytała nerwowo rozglądając się po okolicy.
-Ponieważ przez cały rok codziennie nas atakowały, a w tym tygodniu trafiły się może ze trzy.To jest podejrzane.-Szepnęłam cicho wskakując na murek okalający park.
-Podejrzany to jest ten typ.-Odpowiedziała siadając obok mnie.Skierowałam oczy  w kierunku, w którym patrzyła moja starsza siostra.Stał tam wysoki,wysportowany mężczyzna.Miał na sobie czerwony t-shirt, czarną skórzaną kurtkę i ciemne jeansy.Wokół niego roztaczała się aura zabójcy.W jego spojrzeniu było coś znajomego, nie wiem co, ale coś na pewno. Niespodziewanie obok mężczyzny pojawiła się kobieta o blond włosach,oczach w kolorze bursztynu patrzących z pogardą na dwie dziewczyny, które przyglądały się jej towarzyszowi- na nas.Ubrana była w  aksamitną sukienkę w kolorze dojrzałych wiśni, a na jej szyi spoczywała złota kolia. 
-Alison...ruszajmy dalej.-Pociągnęłam siostrę za rękę.
<Luke>

Znów tu jestem.Tyle, że nic nie jest jak dawniej i dobrze wiem, że nigdy już nie będzie.Wszyscy nienawidzą mnie za tę aferę z Kronosem, ale co oni tam wiedzą.A ja nie mam zamiaru im niczego wyjaśniać.Bo po co mają wiedzieć, że jednak mam serce?Że zrobiłem to po to, aby odzyskać matkę?Że chciałem, żeby Thalia była bezpieczna?...
Przecież dla nich jestem potworem, zdrajcą. Nie obchodzi ich to co mam do powiedzenia, już wydali na mnie wyrok. 
"Co on tu robi?Przecież umarł..." -To były ich pierwsze słowa po moim powrocie. Gdyby to ode mnie zależało już nigdy nie przekroczyłbym bariery otaczającej Obóz Herosów, ale nie miałem nic do powiedzenia, jak zwykle zresztą. Chejron potrzebował nowego nauczyciela szermierki i padło na mnie. Nie zdradził mi jednak powodu odejścia mojego poprzednika. Może chciał mi oszczędzić dodatkowego stresu, a może po prostu coś ukrywał.Nie mam pojęcia.

Ich wrogie spojrzenia przeszywają mnie na wskroś.Nie jestem w stanie od nich uciec, odizolować się.Przestałem już nawet próbować nie czuć nic, bo to jest po prostu niewykonalne w przypadku człowieka, który uważany jest za podłego zdrajcę bez serca.Na szczęście istnieje jedna osoba, która mnie rozumie i wspiera mimo wszystko.


"-Ktoś tu jest-Powiedziałem.-I to nie jest zwykły śmiertelnik.Thalia zamarła.-Skąd wiesz?
Nie odpowiedziałem, tylko wstałem.Wyciągnąłem sztylet Hala, głównie po to, by poświecić niebiańskim spiżem.Thalia chwyciła swoją włócznie i wezwała Egidę.Tym razem pilnowałem się, by nie spojrzeć w twarz Meduzy, ale i tak ciarki mi przebiegły po plecach.Nie wiedziałem, czy tarcza jest TĄ Egidą. czy jej repliką wykutą dla herosów, ale czułem promieniującą z niej moc.Zrozumiałem, dlaczego Amalteja chciała, by Thalia ją odnalazła.
Zaczęliśmy się skradać wzdłuż ściany magazynu.
Skręciliśmy w ciemną alejkę, kończącą się ładownią zasypaną starym złomem.
Wskazałem na platformę.
Thalia zmarszczyła czoło.
-Jesteś pewny?-Wyszeptała.
Kiwnąłem głową.
-Coś tam jest.Pod spodem.Czuję to.
W tym momencie rozległo się głośne KLANG. Na platformie zadygotał kawał pordzewiałej blachy.Coś się pod nią kryło - a może był to ktoś.
Podpełzliśmy do ładowni i zatrzymaliśmy się na szczycie stosu złomu.Thalia zniżyła włócznię.Pokazałem jej gestem, by trzymała się z tyłu.Złapałem za tą blachę i bezgłośnie policzyłem : ,,Raz,dwa,trzy!".
Gdy tylko uniosłem blachę, coś na mnie wyskoczyło.-smuga flaneli i blond włosów.I młotek godzący prosto w moją twarz.
Mogło być bardzo źle.Na szczęście po tylu latach różnych potyczek miałem dobry refleks.
Krzyknąłem: ,,Hola!" i zrobiłem unik, po czym złapałem dziewczynkę za przegub.Młotek potoczył się po bruku.
Dziewczynka wyrywała się.Mogła mieć najwyżej siedem lat.
-Dość już potworów!-Krzyknęła, kopiąc mnie po nogach.- Spadaj!
-Uspokój się!
Starałem się ją przytrzymać, ale walczyła jak dzika kotka.Thalia wyglądała na zbyt zaskoczoną, by się poruszyć, włócznię i tarczę trzymała jednak w gotowości.
-Thalia, odłóż tarczę!-Krzyknąłem.-Ona się jej boi!
Thalia ocknęła się.Dotknęła tarczy, która zamieniła się z powrotem w bransoletkę.Opuściła włócznię.
-Hej, dziewczynko.-Powiedziała najłagodniej, jak potrafiła.-Uspokój się.Nie zamierzamy cię skrzywdzić.Jestem Thalia.A to jest Luke.
-Potwory!-Jęknęła dziewczynka.
-Nie.-Zapewniłem ją. Biedactwo już się tak nie wyrywało, ale całe drżało ze strachu.-Ale wiemy o potworach.My też z nimi walczymy.
Obejmowałem ją nadal, nie po to żeby ją obezwładnić, ale raczej uspokoić.W końcu przestała mnie kopać.Była zimna.Wyczuwałem jej żebra pod flanelową piżamą.Zastanawiałem się, od jak dawna nic nie jadła.Była młodsza ode mnie, kiedy uciekłem z domu.
Wciąż była przerażona, ale spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczami.Były uderzająco szare,piękne i inteligentne.Półbogini- co do tego nie miałem wątpliwości.
Wyczuwałem, że ma w sobie moc - albo będzie ją miała, jeśli zdoła przeżyć.
-Jesteście tacy jak ja?-Zapytała, a w jej głosie podejrzliwość mieszała się z lekką nadzieją.
-Tak.- Zapewniłem ją.-Jesteśmy...-Zawahałem się, nie będąc pewnym czy już wie kim jest, albo czy w ogóle zna słowo "półbóg".Nie chciałem jej jeszcze bardziej wystraszyć.-No..trudno to wyjaśnić, ale w każdym razie walczymy z potworami.Gdzie jest twoja rodzina?
Dziewczynka spochmurniała.Podbródek jej zadrżał.
-Moja rodzina mnie nienawidzi.Nie chcą mnie.Uciekłam od nich.
Poczułem, że serce mi się kraje.W jej głosie było tyle bólu - znajomego bólu. Spojrzałem
na Thalię i natychmiast bez słów podjęliśmy decyzję. Musimy się zaopiekować tym dzieciakiem. Po tym, co się stało z Halcyonem Greenem...no cóż, to wyglądało jak przeznaczenie.Byliśmy świadkami śmierci półboga, który oddał za nas życie.Teraz znaleźliśmy tę dziewczynkę. To tak, jakbysmy dostali drugą szansę.
Thalia uklękła przy mnie. Położyła rękę na ramieniu dziewczynki.
-Jak masz na imię, mała?
-Annabeth.
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.Nigdy nie słyszałem takiego imienia, ale było ładny i chyba do niej pasowało.
-Ładne imię. -Powiedziałem. -Wiesz co, Annabeth?Jesteś bardzo waleczna.Przydałby nam się taki wojownik.
Oczy jej się rozszerzyły.
-Naprawdę?
-No pewnie. [...] Chciałabyś mieć prawdziwą broń zabijającą potwory?To jest niebiański spiż.Działa o wiele lepiej niż młotek.
Annabeth wzięła sztylet i przyglądała mu się w osłupieniu.Wiem...miała najwyżej siedem lat.Co mi przyszło do głowy, żeby dawać jej broń?Ale była półboginią.Musimy siebie chronić. [...] Annabeth spojrzała na mnie z zachwytem w oczach i przez chwilę wydawało mi się, że wszystkie moje problemy znikły.Poczułem się tak, jakbym zrobił coś naprawdę dobrego.I przysiągłem sobie, że nigdy nie pozwolę, by ktoś skrzywdził tę dziewczynkę. [...] Thalia roześmiała się i poczochrała jej włosy.No i w ten sposób było nas już troje.
-Annabeth,lepiej się stąd wynośmy.- Powiedziała Thalia. - Mamy bezpieczne schronienie nad rzeką James.Dostaniesz tam coś do ubrania i do zjedzenia.
Annabeth spoważniała.W jej oczach znowu pojawił się błysk gniewu.
-Ale...nie zabierzecie mnie z powrotem do mojej rodziny?Przyrzeknijcie.
Przełknąłem ślinę. Annabeth była taka młoda, ale już miała za sobą ciężką lekcję, tak jak Thalia i ja.Rodzice nas zawiedli.Bogowie byli okrutni i nieczuli.Półbogowie mogli liczyć tylko na półbogów.
Położyłem rękę na ramieniu Annabeth.
-Jesteś teraz częścią naszej rodziny.I przyrzekam, że nie zawiodę cię , tak jak zawiodły nas nasze rodziny." *

Nie udało mi się dotrzymać obietnicy,a jednak nie odwróciła się ode mnie jak reszta.Wciąż przy mnie była, mimo tego jak wiele krzywd jej wyrządziłem, ale to nie będzie trwało długo.Od niej też zaczęli się powoli odwracać z mojego powodu.Nie chcę, żeby skończyła jak ja. Nie pozwolę na to.
-LUKE!GDZIE JESTEŚ?! -Usłyszałem krzyk Chase i po chwili zza trybun wynurzyła się burza jej blond włosów.Ruszyła w moją stronę, ale nie przestałem ćwiczyć cięć na manekinie już i tak zmasakrowanym przez moje całonocne treningi podczas, których wyładowywałem wszystkie złe emocje i pozwalałem sobie na chwilę słabości. -Ale żeś się ukrył.Szukałam Cię po całym obozie.
-No wiesz Ana...jestem nauczycielem szermierki więc ..raczej logiczne, że ćwiczę na arenie..Co chciałaś?Czemu mnie szukałaś?
-Tak w gruncie rzeczy to nie ja cię szukałam.-Szepnęła uśmiechając się.
-Więc kto?-Spytałem obojętnie.
-Ares...


*Fragment pamiętnika Luke'a 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz